Droga - Polskie Camino -> dzień V (cz. 2)
Kolejnym punktem na mapie atrakcji w Łopusznej był okazały XVIII-wieczny dwór. Obiekt ten to dawna siedziba szlacheckich i patriotycznych rodzin Lisickich, Tetmajerów i Lgockich. Dzieje tego obiektu sięgają XVI wieku, jednak sam dwór powstał dużo później — wybudował go ok. 1790 r. Romuald Lisicki. W 1892 r. rodzina Lgockich, która poprzez koligacje rodzinne weszła w jego posiadanie, wyremontowała go, zmieniając jego wygląd. Obecnie obiekt ten jest jednym z oddziałów Muzeum Tatrzańskiego. Wstęp kosztuje 10 zł, a zwiedza się je samodzielnie czytając informacje zawieszone w ramkach na ścianach.
Z dworu chciałam jeszcze wstąpić na cmentarz, gdzie pochowany jest ksiądz Józef, ale niestety przysłowiowo „pocałowałam klamkę” - brama na cmentarz była zamknięta, więc nie zastanawiając się długo, obrałam kierunek na nocleg. Do szlaku, z którego zeszłam, aby zwiedzić Dwór, musiałam się wrócić ok. 1 km. Od teraz wędrowałam połączonym szlakiem pieszym i ścieżką rowerową Velo Dunajec. Szło się całkiem nieźle, ale niektórzy rowerzyści patrzyli na mnie złowrogo (choć szłam lewą stroną drogi, żeby nie było!). Mówi się trudno i idzie się dalej.
Jeszcze w Łopusznej, przy jednym z domów, dwie dziewczynki (ok. 10-letnie) sprzedawały lemoniadę — woda z cytryną i miętą. Kubeczek był za 2 zł, dałam im 10 zł, i o mało co nie zostałam oszukana, bo miały problem z wydaniem reszty, nie wiem, czy myślały, że daję im całą kwotę, czy sobie zapomniały. W zamian za lemoniadę dałam im naklejki naszej Fundacji „Z miłości do gór” i po raz kolejny w czasie Drogi skorzystałam z kubeczka, który dostałam jakiś czas temu od Wiktora (Beskidomaniacy), a który wędrował ze mną. Ta lemoniada zrobiła mi dzień i po raz kolejny spotkani ludzie wywołali falę dobra w moim sercu. Jeszcze jakaś rowerzystka ze mną chwilę rozmawiała — ja poszłam dalej, a ona odjechała w stronę Łopusznej.
Pragnienie i głód nie męczyły zbytnio, więc trochę z rozsądku zrobiłam sobie postój przy świetnie przygotowanym miejscu dla rowerzystów w Harklowej — stoliki, ławeczki, stojaki na rowery, kosze do segregacji odpadów i przeszklona, lekko zabudowana wiata. I ponownie chwila rozmowy z przygodnymi rowerzystami i ruszyłam dalej. Teraz szłam już zupełnie brzegiem Dunajca, a na skale po lewej stronie natknęłam się na kapliczkę ze św. Kingą, widać, że dotarłam w rejon, gdzie postać św. Kingi-Klaryski jest bardzo popularna i czczona.
Idąc i podziwiając Dunajec, przeszłam do centrum Harklowej, gdzie znajduje się kolejny zabytkowy kościół na mojej Drodze. I jest to również parafia, z której nie dostałam żadnego odzewu na maile z pytaniami o nocleg… Kościół znajduje się w centrum miejscowości, jest drewniany, otoczony kępą drzew. Również można go zwiedzać tylko w czasie nabożeństw, a tak to przez kratę można zaglądnąć do wnętrza.
Kościół pw. Narodzenia NMP wybudowany został około roku 1500 na miejscu wcześniejszej świątyni i przejął jej cechy. Jest budowlą jednonawową, trójdzielną, orientowaną, a ściany kościoła oszalowano. Prezbiterium, podobnie jak w innych świątyniach w typie podhalańskim, zamknięte jest prostokątnie. Od północy przylega do niego zakrystia. Po południowej stronie nawy znajduje się kruchta boczna dobudowana w XVIII wieku. Całą świątynię otaczają otwarte soboty. Wnętrze kościoła ozdobiono polichromią patronową. Była ona przemalowywana czterokrotnie. Malowidła obecnie pokrywające sklepienie i ściany pochodzą z 1935 r.
Po raz pierwszy w czasie Drogi uświadomiłam sobie, że to już tak blisko. Początkowo szczyt z wyraźnie zaznaczoną trasą narciarską, który pokazał mi się przy głównej drodze Nowy Targ-Stary Sącz wzięłam za Palenicę w Szczawnicy, a tak naprawdę był to Wdżar… Nie wiem, skąd mi się ubzdurało, że to już Szczawnicę widać… Może przez to, że gdzieś w oddali zaczęły majaczyć Trzy Korony…
Przeszłam na drugą stronę tej drogi wojewódzkiej i wkroczyłam w ostateczny odcinek niebieskiego szlaku na tamto sobotnie popołudnie. Zostało mi niecałe 3 km. Cały czas czułam energię, a w międzyczasie napotkany jegomość (chyba tubylec) na hasło, że idę do Zakopanego, stwierdził, że pomyliłam drogi :D. No cóż, nie pomyliłam dróg, tylko moja trasa została tak wyznaczona. Chciałam uciec na Spiszu od dużej ilości asfaltu, ale chyba jednak się to nie do końca udało — patrząc na to, co czekało mnie w kolejne dni Drogi. Idąc dalej, cały czas miałam po swojej lewej stronie grzbiet Gorców, pasące się krowy i znowu trochę cienia i leśnej drogi! Thx God!
Komentarze
Prześlij komentarz