Droga - Polskie Camino -> dzień III

 Czwartek (dzień III) zaczął się intensywnie, po Mszy św. u kapucynów ruszyłam w kierunku Jordanowa i - dalej - Sakwy. Wiedziałam, że tego dnia czeka mnie znów sporo asfaltu - zwłaszcza jak wejdę do Jordanowa. Ot, taki słynny odcinek Głównego Szlaku Beskidzkiego (GSB) 😀. 

Wersja w drodze vs wersja po kąpieli i kolacji, która lepsza?

Przed 8:00 rozpoczęłam mozolne wspinanie się na Stołową Górę, na odcinku niecałych 4 km do pokonania miałam 396 m przewyższenia. Było chłodno, ale jednocześnie pięknie. Rosa, słońce i pajęczyny na trawach tworzyły piękną scenerię do zdjęć. 


                


Początek dnia to znowu lekkie zagubienie, bo szlak, delikatnie mówiąc, miał w nosie, że ja nim idę 😅 i nie do końca było wiadomo, w którą ścieżkę mam skręcić. Na szczęście spotkałam jakąś mieszkankę Skomielnej Czarnej, która przekierowała mnie na drugą ścieżkę i szczęśliwie udało się wyjść na grzbiet i podziwiać widoki Skomielnej, grzbietu Kotonia i Koskowej Góry. 



Tuż przed odbiciem na niebieski szlak, którym miałam bezpośrednio dojść do Jordanowa, trafiłam na przepiękną kaplicę.  W czasie II wojny światowej osiedle, na którym stoi kaplica, stanowiło przyczółek partyzantów. W lipcu 1944 r. nastąpiła w tym miejscu - osiedlu na Groniu - koncentracja grup dywersyjnych spod Krakowa, które utworzyły oddział o kryptonimie „Harnaś”. W 1997 r. staraniem środowisk kombatanckich wybudowano tutaj kaplicę – Sanktuarium Czynu Zbrojnego oddziału „Harnaś” 3. Pułku Strzelców Podhalańskich Armii Krajowej (PSP AK), przy której w ostatnią niedzielę sierpnia odbywają się uroczystości patriotyczne. Niestety, kaplica na co dzień jest zamknięta. 




Gdyby nie aplikacja Mapy.cz, to bym pewnie dalej poszła zielonym szlakiem i doszła za daleko na zachód, ponieważ mój niebieski szlak pojawił się znikąd, żadnego oznakowania, żadnej tabliczki “skręć tutaj” - nic.  Początkowo wielka kałuża, którą w pierwszej chwili myślałam, że będę musiała pokonać, kąpiąc w niej buty, dała się obejść bokiem i zaczęło się ostre zejście w dół. I znowu duża ilość myśli w głowie, brak wyjętych kijów i mamy prawie gotowy scenariusz na kontuzję i zakończenie Drogi. Skończyło się tym co zawsze, czyli wykręceniem kostki, ale bez większego bólu czy poczucia poduchy pod piętą. Rozruszałam i poszłam dalej 😂.



 Cały czas wędrowałam lasem i polanami śródleśnymi. Tuż przed kolejnym zakrętem, na drzewie, dostrzegłam kapliczkę z Matką Bożą - przypadek? Oczywiście, że nie! W końcu idę od Mamy do Mamy, odmawiając codziennie różaniec i zawierzając jej Drogę i niesione intencje. Zaliczyłam kolejny wzrusz tego dnia, po porannym zachwycie cudami natury i powrotem myślami do nut Pieśni Słonecznej św. Franciszka z Asyżu. Te kapliczki i krzyże ukryte to tu, to tam, wśród pól i lasów, ta mozaika pól uprawnych, lasów, łąk i zabudowy to krajobraz, za który tak kocham Beskidy i te górskie grzbiety jak malowane dziecięcą ręka. Takie zaokrąglone, łagodne, a zza nich patrząc na południe wystające strzeliste szczyty Tatr, czy na towarzyszący mi tego dnia na zachodzie masyw Babiej Góry. 



W końcu wyszłam na otwarty teren, gdzie znowu były tak cudne widoki, że aż szkoda było iść dalej. Pasmo Polic z widocznym u jego podnóża kamieniołomem w Osielcu, Królowa Polskich Beskidów (Babia Góra), wyglądająca jakoś tak… inaczej z tej perspektywy. Bajka, aż by się chciało zrobić postój i karmić sie tymi widokami, ale… ale nigdzie nie natrafiłam na odpowiednie miejsce do rozłożenia się😅. Dopiero po zrobieniu miliona zdjęć, przecięciu drogi Osielec - Łętownia, trafiłam na pnie ściętego drzewa i drugie śniadanie zjadłam w towarzystwie jaszczurki, niestety osobnik był tak sprytny, że nie udało mi się go uwiecznić na zdjęciu.



Idąc dalej, mijałam kolejne potoki. Szczerze? Bałam się ich, co to będzie czy będą mostki, i jak z oznakowaniem szlaku. Nie miałam pojęcia na ile popularny jest ten szlak - tym razem wędrowałam kolejnym szlakiem długodystansowym Brzeźnica - Kacwin.


 Na szczęście wszystko było tak eleganckie, że bez problemu szybkim krokiem dotarłam do Jordanowa. W nim zatrzymałam się w pierwszej po wejściu na Rynek kawiarni, nie wiedząc, co wybrać: kawę i lody, czy może coś bardziej obiadowego. Skończyło się na tym pierwszym i toaletą inną niż leśna xD. Chwila rozmowy z napotkaną mamą z dwiema córeczkami, które stwierdziły ze tu są najlepsze lody w Jordanowie - nie musiały mi tego mówić, faktycznie były pyszne!


Ja vs grzyby w lesie 😅😂w sumie nie natrafiłam tylko na przyjaciela z czerwonym kapeluszem

A teraz czas na ostateczny odcinek tego dnia i zmianę koloru szlaku z niebieskiego na czerwony - GSB wiodący z Ustronia do Wołosatego. Po drodze mijając jeszcze ratusz i kościół w Jordanowie.

Obydwie budowle są projektu Jana Sas-Zubrzyckiego, który jest również autorem budynków w Krakowie (kościół św. Józefa i kościół Redemptorystów w Podgórzu, kamienica Jana Zimlera przy ul. Kurniki 3), Myślenicach (ratusz), Tarnowie (kościół Misjonarzy) czy Brzozowie (budynek TG “Sokół”).



Warto wejść na chwilę do kościoła, w środku, w transepcie (nawa poprzeczna) po prawej stronie znajduje się rokokowy ołtarz boczny, w którym umieszczono, uważaną za cudowną, kopię obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Zatrzymałam się na spóźniony Anioł Pański i po raz kolejny powierzyłam Drogę i jej intencje. Teraz w dół do torów, kilka zakrętów, i znowu weszłam w las, co prawda z betonowym podłożem, ale to i tak o niebo lepsze niż asfalt! 



Będąc już praktycznie przy cmentarzu wojennym w Wysokiej, na którym pochowani są żołnierze walczący w pierwszych dwóch dniach września 1939 roku z niemieckim okupantem w czasie jednego z największych starć kampanii wrześniowej na południu Polski, spotkałam dwójkę młodych ludzi, którzy ucieszyli się na mój widok.



Dopytywali się, czy ten szlak, którym idziemy, to ten czerwony (GSB); potem rozmowa zeszła na inne tematy, w tym moją Drogę, Beskidy czy też zbliżający się Festiwal Ponad Szczytami. Staliśmy tak dobre 40 min. Skoro już byłam w Wysokiej, to trzeba było również odwiedzieć dwór, który jest to późnorenesansową budowlą obronną z XVII wieku. Pod koniec XVIII wieku została przebudowana, co nadało jej charakteru szlacheckiej, wiejskiej rezydencji mieszkalnej. Obecnie obiekt jest w remoncie.



Spod dworu już prostą, asfaltową drogą schodzącą ostro w dół do doliny Skawy zostało mi 5 km do noclegu, a jedyny sklep po drodze był 1,5k m od niego… Nie zostało mi nic innego jak zaopatrzyć się w nim w coś na kolację i śniadanie, oraz w wodę na kolejny dzień i z tym wszystkim iść na nocleg (to ten zarezerwowany w dzień wyjścia). 


Czy się wystraszyłam? Trochę, ale prace były już na mocnym finiszu i spokojnie dało się przejść i przejechać 😊

Po drodze jeszcze spotkałam mężczyznę, myślę że trochę starszego ode mnie, robiącego całe GSB z Wołosatego do Ustronia. I znowu chwila pogaduch, zbicie żółwika i każdy ruszył w swoją stronę. I po raz kolejny podczas Drogi usłyszałam słowa uznania i podziwu skierowane w moją stronę, za to co robię, że idę samotnie tak dużą trasę. Nie było pytania: “Nie boisz się?”, a jedynie życzenie powodzenia i słynne “Do zobaczenia kiedyś na szlaku”.


Te ostatnie 1,5 km to był jakiś koszmar, byłam już mocno zmęczona, słońce dawało nadal mocno popalić, stopy zaczynały boleć. A do kompletu musiałam się ufajdać czekoladą z lodów… Po 16:00, zmęczona, ale w sumie chyba i zadowolona, dotarłam na nocleg. Cały czas z tyłu głowy miałam jedną z wielu myśli, które towarzyszyły mi w czasie całej Drogi - RODZICE, ale o tym później Wam napiszę całego posta i o tym, co było dodatkowym ciężarem, z jakim szłam i niosłam intencje, że ta Droga nabrała większej mocy.





Widok na Tatry w okolicy Łętowni

Komentarze

Popularne posty