Droga - Polskie Caminno dzień VII

Poniedziałek (11.09.2023) wydawał mi się ponury, w nocy nie mogłam zasnąć — emocje, zmęczenie, a może coś jeszcze? Rano w dolinie było ciemno, ale nie całkiem cicho, wyszłam w Drogę po 7:00. Cel: dotarcie do Poronina, po drodze odwiedziny na Przełęczy nad Łapszanką. Decyzja zapadła, teraz tylko którędy iść — za drogą, po drodze wstępując do sklepu, czy wspiąć się na Pawliki i tamtędy? Po kilkunastu metrach mało sympatycznej doliny zdecydowałam, że odbijam na grzbiet. Opłacało się! Zrobił się tak cudny dzień, że nawet nie przeszkadzało mi to, iż znowu mam mokre od rosy buty. I po raz kolejny w czasie Drogi przydała się aplikacja Mapy.cz, bo na Pawliki musiałam dotrzeć drogami wiodącymi poza szlakiem, a to nie było takie oczywiste. Gdy już dotarłam do asfaltu na Pawlikach, to można powiedzieć, że „byłam w domu”. Raz, że w końcu pojawił się mój szlak (a jakże, znowu się spotkaliśmy ze szlakiem Brzeźnica-Kacwin, który, to już raz, trzeci?), a dwa, byłam w tym miejscu już kilka razy. Resztki kwitnącej wierzbówki, cudownie oświetlone Tatry i pozostała część Magury Spiskiej dodawały energii. W drodze na Przełęcz uświadomiłam sobie, że ścieżka, którą idę, już wkrótce przestanie być polną ścieżką, tylko stanie się asfaltową drogą do powstających w tym miejscu jak grzyby po deszczu domów.

Szczęście wypisane na twarzy - samotne projekty długodystansowe to jest to co tygryski lubią najbardziej

Po niecałych 2 godz. marszu dotarłam! Było cudnie😍 Cisza i te widoki! Niestety, cisza do czasu, chwilę później przyjechały dwa 9-osobowe busy, a z nich wysypała się wycieczka — głośna i paląca… Na szczęście w miarę szybko się zebrali i znów nastała cisza. Drugie śniadanie: banan i mus owocowy, jeszcze chwila dla fotoreportera i ruszyłam w kierunku Bukowiny Tatrzańskiej i Gliczarowa




                                               


Z oddali widziałam rowerzystę, który kręcił się w okolicy, jak to stwierdził „spadłam mu z nieba”. Zrobiliśmy sobie nawzajem zdjęcia, chwila rozmowy i każdy ruszył w swoją stronę.
Idąc dalej, odbiłam na czerwono znakowaną ścieżkę spacerową, którą miałam dojść do ronda w Bukowinie i mostu na Białce. Po drodze jeszcze natrafiłam na kościół z cmentarzem tak pięknie ulokowane, że aż się w żartach zapytałam rodziców, czy mi zapewnią taką miejscówkę na wieczność. Jakoś nie chcieli, stwierdzili, że mam miejscówkę w „willi na Krzyskiej” (rodzinny grobowiec).


 

Kapliczka na Przełęczy nad Łapszanką


Nieco poniżej kościoła ponownie spotkałam to, czego się najbardziej bałam podczas całej Drogi — bezpańskich, a może po prostu wiejskich psów, które biegają sobie luzem i wybiegają poza swoją posesję. Nigdy nie wiem, kiedy taki pies szczeka i biegnie za mną, bo weszłam na jego terytorium, a kiedy jest ten moment, że mnie zaatakuje. To chyba jedyna rzecz, której się bałam podczas wędrówki.





Do Ronda w Bukowinie szłam czerwono znakowaną ścieżką spacerową relacji Bukowina Tatrzańska rondo-Kobylarzówka. W pewnym momencie znowu znakowanie szlaku zniknęło i szłam z aplikacją. Wg mapy jednak szłam dobrze, faktycznie, za kawałek byłam już na asfalcie prowadzącym do ronda. Ten szlak prowadził pięknymi łąkami i skrajem lasu. Gdy byłam już na ostatniej prostej do ronda w Bukowinie, usłyszałam znajomy warkot silnika, automatycznie głowa do góry i szukam tego biało-czerwonego ptaka mechanicznego na niebie. Pokazał się! Czy każda moja wizyta w Tatrach i najbliższej okolicy musi się wiązać z widokiem TOPR-owskiego Sokoła?! 🤔 Czy to ma coś dla mnie znaczyć? Jakiś sygnał? Nevermind, ruszyłam dalej, tuż przy moście na Białce posiliłam się lodami i wodą mineralną 😅 Potem chwila prawdy — całkiem konkretne podejście na Klin w Bukowinie Tatrzańskiej. Po drodze jeszcze trafiłam na kościół franciszkanów, akurat wybiło południe — chwila odpoczynku na modlitwie Anioł Pański.




Kościół, w którym się zatrzymałam to murowany obiekt z drewnianą wieżą pw. NSPJ wybudowany w 1887 r. z inicjatywy społeczności lokalnej. Z tym obiektem wiąże się również bardzo ciekawa historia związana z proboszczem z Białki, który nie chciał się zgodzić, aby Bukowina była odrębną parafią. Autorem kościoła jest Jędrzej Kramarz, który wykonał również ołtarz główny i figury: Serce Pana Jezusa i Serca Matki Bożej. W późniejszym czasie obok kościoła wykonano drewnianą wieżę, którą w 1925 r. przebudowano i powiększono. Wnętrze kościoła zdobi polichromia z 1937 r. wykonana przez Pawła Pełkę. Od 1994 r. obiekt jest zabytkiem, a funkcję kościoła parafialnego przejęła nowa świątynia, która również jest warta odwiedzenia.




Ok. 13:00 byłam już na Klinie, w pierwszej chwili ruszyłam dalej do Poronina, ale chęć obiadu w znanej mi Karczmie „u Wróbla” wygrała 🤤 zamówiłam grillowaną pierś z kurczaka z zestawem surówek i frytkami, a do picia lemoniadę. Frytki jadłam lepsze, a szkoda, bo w tym miejscu już kilka razy jadłam i byłam zadowolona, jedynie te frytki mnie zmartwiły, ale może następnym razem będzie lepiej.


Msza św. w Poroninie była o 18:00. Miałam dwie opcje albo gdzieś przycupnąć jeszcze i napawać się widokami, albo zejść i wrócić się na Mszę. Wyszła jeszcze trzecia opcja 😀.



Jednak wcześniej, idąc przez Gliczarów, zachwycałam się widokami na Tatry oraz ciszą i pustkami na drodze. Przez chwile towarzystwa dotrzymywała mi zdegustowana koza, a potem indyki dość dziwnie zachowujące się na mój widok — miałam różową koszulkę, ponoć to je drażni 😳


Przed 15:00 zaczęłam się wspinać na Galicową Grapę, gdzie przy krzyżu odmówiłam koronkę do Bożego Miłosierdzia, a minąwszy szałas, po raz pierwszy zobaczyłam zabudowania Poronina.


Pierwotnie chciałam znaleźć nocleg gdzieś w rejonie Galicowej Grapy, ale analizując mapę i długość odcinka danego dnia, doszłam do wniosku, że nie jest to aż tak konieczne. Jak się uda, to fajnie, jak nie, to poszukam na dole. Niestety, z tą miejscowością wiąże się jeszcze jeden przykry incydent z czasu przygotowań do Drogi. To właśnie tutaj, z tej parafii, proboszcz wprost mi napisał, że mam szukać noclegu po pensjonatach. 


Samo zejście do Poronina z Galicowej Grapy w pewnym momencie stało się mało przyjemne — dużo kamieni różnej wielkości. Wędrówka bokiem możliwa, ale trzeba się było liczyć z koniecznością zrobienia dużego kroku lub nawet zeskoczenia na właściwą ścieżkę. Kamienie, po których szłam, były mocno odczuwalne w moich butach… Jednak nie zamieniłabym ich na żadne inne! 



Przed 16:00 byłam na dole przy kościele, dziękczynienie za dzień, a potem próba znalezienia sklepu spożywczego i dotarcia na nocleg. Czy udało mi się znaleźć ten sklep spożywczy? No oczywiście, że nie! Ktoś mi powiedział, że gdzieś 300 m w drugą stronę niż miałam iść, odpuściłam. Zaopatrzyłam się w warzywniaku w pomidora i ruszyłam w stronę noclegu. Tu też nie umiałam po ludzku 🙈. Plan zakładał przejście na drugą stronę zakopianki, zgodnie z czerwonym szlakiem, którym szlam (Przełęcz Trzy Kopce-Chochołów), ale jakoś nie mogłam tego ogarnąć na rozjeździe, na szczęście znikąd pojawił się szlak na wtorkowy poranek i idąc nim, doszłam, ale było mi już ciężko, czułam zmęczenie, chciałam odpocząć.

Słońce, żar lejący się z nieba i prawie 190 km w nogach zrobiło swoje. Byłam już lekko sfrustrowana i w mojej głowie powoli narastało pytanie „Daleko jeszcze?”, Google Maps było nieubłagane - 1,2 km…

Zmęczona i zestresowana, czy znajdę sklep w pobliżu, czy będę się musiała wrócić do centrum Poronina, dotarłam! Pokój, który dostałam, był piękny, łóżko dwuosobowe, łazienka w pokoju, a w niej okno 😍. Przemiła właścicielka! Jedyne, co mnie zmartwiło, to brak odpowiednio (dla mnie) ciepłej wody w kranie o tej 17:00. Jednak przemogłam się i wzięłam szybki prysznic. Niestety, mycie się letnią wodą, nawet w tak ciepłe wrześniowe popołudnie, było nie do końca satysfakcjonujące. Jak również temperatura wody w kranie nie zachęciła mnie do zrobienia prania, je musiałam zrobić dopiero kolejnego dnia w Zakopanem. 


 

Sklep! To było kolejne wyzwanie na tamto popołudnie, udało się go znaleźć 100 m od noclegu, byłam uratowana! Kolacja (bułka i filet z makreli w pomidorach, owocowa herbata), chwila oglądania tv i zasnęłam o 21:00. Budzik nastawiłam na 3:40, bo na drugi dzień bardzo zależało mi, aby na Wiktorowki dotrzeć  na Mszę św. o 12:00.


Po raz trzeci się spotykamy! Szlak Brzeźnica - Kacwin, gdzieś między Pawlikami a Przełęczą nad Łapszanką.






Komentarze

Popularne posty