Droga - Polskie Caminno dzień VII
Szczęście wypisane na twarzy - samotne projekty długodystansowe to jest to co tygryski lubią najbardziej |
Po niecałych 2 godz. marszu dotarłam! Było cudnie😍 Cisza i te widoki! Niestety, cisza do czasu, chwilę później przyjechały dwa 9-osobowe busy, a z nich wysypała się wycieczka — głośna i paląca… Na szczęście w miarę szybko się zebrali i znów nastała cisza. Drugie śniadanie: banan i mus owocowy, jeszcze chwila dla fotoreportera i ruszyłam w kierunku Bukowiny Tatrzańskiej i Gliczarowa
Idąc dalej, odbiłam na czerwono znakowaną ścieżkę spacerową, którą miałam dojść do ronda w Bukowinie i mostu na Białce. Po drodze jeszcze natrafiłam na kościół z cmentarzem tak pięknie ulokowane, że aż się w żartach zapytałam rodziców, czy mi zapewnią taką miejscówkę na wieczność. Jakoś nie chcieli, stwierdzili, że mam miejscówkę w „willi na Krzyskiej” (rodzinny grobowiec).
Kapliczka na Przełęczy nad Łapszanką |
Nieco poniżej kościoła ponownie spotkałam to, czego się najbardziej bałam podczas całej Drogi — bezpańskich, a może po prostu wiejskich psów, które biegają sobie luzem i wybiegają poza swoją posesję. Nigdy nie wiem, kiedy taki pies szczeka i biegnie za mną, bo weszłam na jego terytorium, a kiedy jest ten moment, że mnie zaatakuje. To chyba jedyna rzecz, której się bałam podczas wędrówki.
Do Ronda w Bukowinie szłam czerwono znakowaną ścieżką spacerową relacji Bukowina Tatrzańska rondo-Kobylarzówka. W pewnym momencie znowu znakowanie szlaku zniknęło i szłam z aplikacją. Wg mapy jednak szłam dobrze, faktycznie, za kawałek byłam już na asfalcie prowadzącym do ronda. Ten szlak prowadził pięknymi łąkami i skrajem lasu. Gdy byłam już na ostatniej prostej do ronda w Bukowinie, usłyszałam znajomy warkot silnika, automatycznie głowa do góry i szukam tego biało-czerwonego ptaka mechanicznego na niebie. Pokazał się! Czy każda moja wizyta w Tatrach i najbliższej okolicy musi się wiązać z widokiem TOPR-owskiego Sokoła?! 🤔 Czy to ma coś dla mnie znaczyć? Jakiś sygnał? Nevermind, ruszyłam dalej, tuż przy moście na Białce posiliłam się lodami i wodą mineralną 😅 Potem chwila prawdy — całkiem konkretne podejście na Klin w Bukowinie Tatrzańskiej. Po drodze jeszcze trafiłam na kościół franciszkanów, akurat wybiło południe — chwila odpoczynku na modlitwie Anioł Pański.
Kościół, w którym się zatrzymałam to murowany obiekt z drewnianą wieżą pw. NSPJ wybudowany w 1887 r. z inicjatywy społeczności lokalnej. Z tym obiektem wiąże się również bardzo ciekawa historia związana z proboszczem z Białki, który nie chciał się zgodzić, aby Bukowina była odrębną parafią. Autorem kościoła jest Jędrzej Kramarz, który wykonał również ołtarz główny i figury: Serce Pana Jezusa i Serca Matki Bożej. W późniejszym czasie obok kościoła wykonano drewnianą wieżę, którą w 1925 r. przebudowano i powiększono. Wnętrze kościoła zdobi polichromia z 1937 r. wykonana przez Pawła Pełkę. Od 1994 r. obiekt jest zabytkiem, a funkcję kościoła parafialnego przejęła nowa świątynia, która również jest warta odwiedzenia.
Ok. 13:00 byłam już na Klinie, w pierwszej chwili ruszyłam dalej do Poronina, ale chęć obiadu w znanej mi Karczmie „u Wróbla” wygrała 🤤 zamówiłam grillowaną pierś z kurczaka z zestawem surówek i frytkami, a do picia lemoniadę. Frytki jadłam lepsze, a szkoda, bo w tym miejscu już kilka razy jadłam i byłam zadowolona, jedynie te frytki mnie zmartwiły, ale może następnym razem będzie lepiej.
Jednak wcześniej, idąc przez Gliczarów, zachwycałam się widokami na Tatry oraz ciszą i pustkami na drodze. Przez chwile towarzystwa dotrzymywała mi zdegustowana koza, a potem indyki dość dziwnie zachowujące się na mój widok — miałam różową koszulkę, ponoć to je drażni 😳
Przed 15:00 zaczęłam się wspinać na Galicową Grapę, gdzie przy krzyżu odmówiłam koronkę do Bożego Miłosierdzia, a minąwszy szałas, po raz pierwszy zobaczyłam zabudowania Poronina.
Pierwotnie chciałam znaleźć nocleg gdzieś w rejonie Galicowej Grapy, ale analizując mapę i długość odcinka danego dnia, doszłam do wniosku, że nie jest to aż tak konieczne. Jak się uda, to fajnie, jak nie, to poszukam na dole. Niestety, z tą miejscowością wiąże się jeszcze jeden przykry incydent z czasu przygotowań do Drogi. To właśnie tutaj, z tej parafii, proboszcz wprost mi napisał, że mam szukać noclegu po pensjonatach.
Zmęczona i zestresowana, czy znajdę sklep w pobliżu, czy będę się musiała wrócić do centrum Poronina, dotarłam! Pokój, który dostałam, był piękny, łóżko dwuosobowe, łazienka w pokoju, a w niej okno 😍. Przemiła właścicielka! Jedyne, co mnie zmartwiło, to brak odpowiednio (dla mnie) ciepłej wody w kranie o tej 17:00. Jednak przemogłam się i wzięłam szybki prysznic. Niestety, mycie się letnią wodą, nawet w tak ciepłe wrześniowe popołudnie, było nie do końca satysfakcjonujące. Jak również temperatura wody w kranie nie zachęciła mnie do zrobienia prania, je musiałam zrobić dopiero kolejnego dnia w Zakopanem.
Sklep! To było kolejne wyzwanie na tamto popołudnie, udało się go znaleźć 100 m od noclegu, byłam uratowana! Kolacja (bułka i filet z makreli w pomidorach, owocowa herbata), chwila oglądania tv i zasnęłam o 21:00. Budzik nastawiłam na 3:40, bo na drugi dzień bardzo zależało mi, aby na Wiktorowki dotrzeć na Mszę św. o 12:00.
Komentarze
Prześlij komentarz