Górskie przypały - cz. II

Ostatnio trochę pisałam o tym co mnie zaczęło zastanawiać w związku z przypałami, błędami jakie mogą się zdarzyć w górach. Pisząc poprzedniego posta zaczęłam sobie przypominać moje lub z moim udziałem górskie wpadki. Na niektóre nie miałam wpływu, bo albo byłam za młoda i nie świadoma, albo nie wypadało mi się przeciwstawić prowadzącemu zajęcia profesorowi ze studiów. Idąc chronologicznie:

Sierpień 1996, Tatry. Mnie i mojego "starszego brata" Krzysia rodzice wzięli do Morskiego Oka. Historię pamiętam jak przez mgłę, bardziej z opowiadań rodziców. Pytając się na Włosienicy górali usłyszeli, że "Pani jeździmy do późna". No to posiedzieliśmy w schronisku, tata z Krzysiem poszli nad Czarny Staw pod Rysami, ja się chyba wystraszyłam i zostałam na dole w schronisku z mamą. Ok.18:30, może 19 zaczęliśmy schodzić, furmanek już nie było, ostatni pojechał pełny i nas nie zabrał. Nie było komórek, nie mieliśmy czołówek, ani innego źródła światła. Za widoku jeszcze zeszliśmy, ale do Zakopanego dotarliśmy późno, możliwe, że ok. 21:30-22. Jak się po latach dowiedziałam mama Krzysia odchodziła w pewnym momencie od zmysłów, już miała alarmować TOPR, żeby nas szukali - obyło się bez tego i teraz z perspektywy czasu widać jak przydatną rzeczą są komórki i czołówki ;)


Czarny Staw pod Rysami - cel zdobyty dopiero w 2014 roku



- Lipiec 2001, Tatry.  Rok wcześniej w sierpniu bardzo paskudnie się połamałam. Jedenaście tygodni byłam w gipsie, a ponad pół roku nie chodziłam, noga jest źle złożona, a następstwa tego wypadku odczuwam do dziś, a ortopeda parę lat temu powiedział mi, że mam nie przeciążać tej nogi. Jednak wracając do tego roku 2001 to pewnego lipcowego dnia wybraliśmy się z rodzicami na Kasprowy Wierch (Kuźnice - Hala Gąsienicowa - Kasprowy - Kuźnice). Plan był prosty, ze szczytu zjedziemy kolejką, żeby zaoszczędzić moją nogę. Nie dość, że po drodze z Murowańca na Kasprowy zeszła mgła, ograniczająca widoczność, to jeszcze okazało się, że tego dnia kolejka kursuje krócej. Tzw. pocałowaliśmy klamkę budynku kolejki i zeszliśmy zielonym szlakiem do Kuźnic. Nic mi się wtedy nie stało, ale rodzice wspominają, że ze strachem patrzyli na każdy mój krok, na to jak się zachowuję, bo mieli sobie za złe, że nie wpadli na pomysł, aby sprawdzić jak tego dnia kursuje kolejka. Może mieli trochę wyrzutów sumienia, że narazili mnie na taki wysiłek, gdzie tak naprawdę do końca nie było wiadome jak zachowa się moja noga. Teraz można wszystko sprawdzić praktycznie na bieżąco w internecie i bez większych obaw wędrować :)

- maj 2009, Karkonosze. W ramach zajęć na studiach pojechaliśmy całą grupą w Karkonosze. Pogoda była koszmarna, a dzień niezbyt długi. W jeden dzień wybraliśmy się na Śnieżkę, o godzinie 17 zameldowaliśmy się na szczycie Kopy (wyjechaliśmy wyciągiem) i ruszyliśmy w kierunku Śnieżki. Ze względu na późną porę, i kiepską pogodę - nadal leżał śnieg, mocno wiało, sam szczyt był przymglony - wraz z kilkoma osobami nie zdecydowaliśmy się na wejście na szczyt (ja na nim byłam kilka lat wcześniej) tylko ruszyliśmy w kierunku Strzechy Akademickiej i Samotni. Pamiętam jak dziś, że w Samotni długo czekaliśmy na resztę grupy, która jak doszła to jeszcze musiała odpocząć. Końcówkę trasy szliśmy w ciemności oświetlanej jedynie przez światła Karpacza przebijające przez las. Było mało sympatycznie, czułam się mocno nie pewnie, bałam się. Teraz cały czas w plecaku noszę czołówkę i staram się pamiętać o zapasowych bateriach.

Cel celów
W ciężkich chmurach, ze śniegiem o godz. 17:30, na początku maja 


- maj 2009, Karkonosze. Ten sam studencki wyjazd co akapit wcześniej, tym razem celem były Śnieżne Kotły. W ten dzień pogoda była okropna - na dole deszcz i wiatr, a na górze wiatr i śnieg z deszczem, a potem sam śnieg, na szlaku miejscami śnieg. Ponieważ byliśmy z pracownikiem parku, to specjalnie dla nas uruchomili wyciąg na Szrenicę. Mieliśmy iść na Śnieżne Kotły, ale ze względu na pogarszające się warunki zmieniliśmy trasę i zeszliśmy do Schroniska pod Łabskim Szczytem i dalej do Szklarskiej Poręby. Poza zmęczeniem i przemoczeniem nikomu nic się nie stało, ale upór prowadzącego zajęcia i wymuszenie uruchomienia wyciągu, tylko dla naszej 50 osobowej grupy oraz zejście zamkniętym szlakiem było mało genialne... a wszystko za przyzwoleniem pracowników parku...

- sierpień 2015, Tatry. Pisałam o tej trasie już kiedyś :) tym razem czas przejścia okazał się zdecydowanie dłuższy niż przewidywała to mapa oraz zabrakło nam wody. Po pierwsze poszłyśmy we cztery, a rozdzieliłyśmy się na dwie dwuosobowe grupy, bo dziewczyny usłyszały kotłującą się burzę gdzieś po Słowackiej stronie, a my z Anią szłyśmy wolniej. W pewnym momencie Ania zaczęła przysiadać na ziemi, marudzić, podzieliłam się z nią moją wodą. Mnie woda się skończyła na Iwaniackiej Przełęczy ok. 1h drogi od schroniska na Hali Ornak, ale gdzieś z któryś zajęć na studiach pamiętałam, że szczawik zajęczy ratuje w takich sytuacjach :) i faktycznie mnie trochę pomógł :) szczęśliwie dotarłyśmy do schroniska, a potem do wylotu Doliny i na nocleg. Na drugi dzień zmieniłyśmy plany, a buty postawione przy drzwiach do pokoju, gdzie spałyśmy wyglądały jak jakiś robotników z budowy ;)



- listopad 2018, Pieniny w poprzednim wpisie o tym pisałam :)

I to tyle z dziwnych wpadek na górskich trasach jakie przytrafiły się w moim górskim życiu. Obecnie łażę dalej po górach, ale pragnę być świadoma tego co robię, jak robię i czego mogę się spodziewać na trasie. W tej chwili życie i szeroko pojęty internet (łatwość w dostępie do informacji, źródła tych informacji) sprawiają, że mój plecak zamiast być malutki i lekki staje się ciężysz, bo na stałe w nim zagościła czołówka, apteczka (choć jeszcze muszę do niej dokupić jedną rzecz i powinna być kompletna), w sezonie od wiosny do jesieni peleryna, power bank i muszę pamiętać o aktualnej mapie w wersji papierowej, bo aplikacje w telefonie nie zawsze się sprawdzają, nawet te w wersji pro :)

Do zobaczenia na górskich szlakach w 2019 roku! Dobrego roku w górach dla Was wszystkich!

Komentarze

Popularne posty