Na przekór czyli 60 km w jedną noc

Dziś coś innego, nie całkiem związanego z tematyką bloga, ale uznałam,że muszę się z Wami tym podzielić, bo dużo już Was jest :) Ale do rzeczy.

 Byłam po raz trzeci, a Oni szli po raz 12.





Nocna Pielgrzymka Na przekór, której głównym organizatorem jest Michał gromadzi nas, młodych i młodych duchem śmiałków zdążających w różnych intencjach od Matki Bożej Piekarskiej do Matki Bożej Częstochowskiej. Odbywa się ona co roku w weekend po Wielkanocy - zazwyczaj jest to pierwszy weekend po świętach. W jedną noc robimy 60 km. Rozpoczynamy Eucharystią w Piekarach Śląskich, a kończymy w Częstochowie również Eucharystią. Po drodze co około 10 km jest postój 15 min, a w połowie trasy w Woźnikach - godzinny - gdzie jest gorące picie, ciepło i toaleta, a w tym roku pojawiły się również drożdżówki!
Woźniki to również miejsce, gdzie odpada pewna ilość osób, dalej idą ci najbardziej wytrwali i najmniej obolali.

Moja przygoda z Na przekór rozpoczęła się cztery lata temu. Dzięki wcześniejszemu wyjazdowi na ŚDM 2011 w Madrycie znałam szaleńców, którzy sprawowali opiekę Duchową nad tym wydarzeniem - braci Kapucynów z Krakowa, do kompletu opinie i relacje znajomych oraz śledzenie informacji na fb.

Nie miałam wątpliwości czy iść, pamiętam to jak dziś, w domu był sajgon, babcia chora - w trakcie drogi wymieniałam się z mamą smsami,  w których informowała mnie, że było sikanie po raz enty, wtedy idąc nie miałam jakiejś szczególnej intencji, szłam, żeby się sprawdzić, przeżyć przygodę, przemyśleć całą sytuację w domu? Możliwe.

W tej chwili moje wyprawy z Na przekór są częściowo udowodnieniem sobie i innym, że słaba nie jestem, ale także w konkretnej intencji, w tym roku główną intencją była modlitwa za Chrześcijan prześladowanych w Iraku. Dodatkowo ja miałam swoje malutkie intencje, ale dla mnie bardzo ważne...

Za pierwszym razem przeszłam 42 km, pierwsze dolegliwości zaczęłam odczuwać w połowie trasy w Woźnikach, potem było już tylko coraz bardziej dotkliwie bólowo, aż na 42 km powiedziałam pas. Dzięki temu, że nasza wyprawa jest obstawiana nie tylko opieką Duchową, ale i logistyczną to zostałam odwieziona do Doliny Miłosierdzia, która rozciąga się na terenie Stowarzyszenia Apostolstwa Katolickiego (Księża Pallotyni).

Dlaczego padło na Pallotynów?
 Bo od jakiegoś czasu chodzi z nami ks. Andrzej, właśnie Pallotyn, który jak się dowiedziałam z artykułu jest proboszczem w Dolinie Miłosierdzia :)

Na miejscu czekają sale, w których można się położyć i odpocząć, łazienka, a po dotarciu reszty grupy bigos i gorąca herbata.

Drugi raz byłam rok później, to była już porażka z mojej strony, ledwo uszłam 30 km... Ale po przeanalizowaniu całości zdarzenia doszłam do wniosku, że podstawowym błędem jaki zrobiłam były buty - posłuchałam mamusi, która kazała mi ubrać kozaki, a nie treki! A po drugie jazda z Tarnowa do Katowic, a potem jeszcze do Piekar, to dodatkowe zmęczenie i dodatkowe spinaie się z czasem.

W tym roku wyruszyłam po raz 3, co prawda nie było wielu moich znajomych z poprzednich lat, ale był Piotrek, który motywował i dopingował do dalszej wędrówki. Tym razem napis Częstochowa osiągnięty, w nogach 54,37 km. Dwa ketonale w organiźmie, ale udało się!

I znów odwieziono mnie do Doliny Miłosierdzia i znów odczułam zimno panujące w tych budynkach, nawet koc i koc ratunkowy nie pomogły się rozgrzać. Przez pozostałe pół dnia cała się trzęsłam i nie mogłam się rozgrzać...
Cały wczorajszy wieczór chodziłam jak pokraka, a czekając na pociąg do Katowic (bo gdzieżbym się wbiła w bus do Krk) musiałam trzy razy robić rozruch aby się podnieść i jakoś dojść do tego pociągu... Ale po podróży ciepłym pociągiem dużo dolegliwości mi odpuściło!

A teraz mała refleksja, zacznę od standardowego hasła: "Nigdy więcej"
Tak, tak bardzo często tak mówimy w naszym gronie, ale po regeneracji w Dolinie Miłosierdzia już jest inny tekst: "To co za rok znowu?"

I tak oto doświadczając bólu i zmęczenia idę Na przekór, w tym roku brakowało mi odśpiewania Apelu Jasnogórskiego oraz ciszy, która tak niesamowicie dodaje sił.
A mnie gdy już tych sił zaczynało brakować lub, gdy ból był nie do zniesienia pomagał różaniec - szczególnie to odczułam za pierwszym razem, gdy ból i kryzys pojawiły się już w lasach między Brynicą a Woźnikami czyli pomiędzy drugim a trzecim postojem.

A tak wygląda całe 60 km według wskazań tak powszechnych obecnie GPSów połączonych z różnymi aplikacjami w telefonie :)

A o naszych wyprawach można poczytać na stronach Gościa Niedzielnego z Katowic :)

A tak to wygląda w rzeczywistości - film autorstwa WiFilms.pl



Choć w tym roku, przy tym moim podejściu numer trzy udało mi się przejść te 54,37 km, tak potem było dobrze i źle. Źle, bo było mi zimno i z Jasnej Góry na dworzec w Częstochowie szłam prawie godzinę (a to tylko 2,2 km), a potem czekając na pociąg tylko trzy razy się podnosiłam z ławki, żeby ruszyć na peron, to ilość dobroci i zainteresowania wydawało by mi się osób zupełnie mi obcych okazało się być tak duże i tak cudowne, że stało się dla mnie bezcenne i bardzo, bardzo za to dziękuję! 




A na koniec dnia dzisiejszego, jako podsumowanie mojej drogi sobotnio-niedzielnej dostałam smsa, że SILNA ZE MNIE KOBIETA :) 

Do zobaczenia za rok na szlaku!



Komentarze

Popularne posty