Kontuzje, a góry

Ostatnio przeglądając fb natknęłam się na post dziewczyny o jej wypadku w Tatrach. Natchnęło mnie to, jak i artykuł do którego dotarłam dzięki śledzeniu pewnego profilu na fb do naskrobania kilku słów o mojej historii kontuzji, walki ze zbędnymi kilogramami, alergią i górską wędrówką.

Mam 33 lata, za sobą 3 złamania kończyn, z czego jedno bardzo poważne i ciężkie, walkę z alergią i zbędnymi kilogramami, po drodze też trafiały się mniejsze i większe kontuzje, ale już nie takie ciężkie i poważne. Nie raz mi się zdarzyło wykręcić kostkę na zejściu z gór, zajechać kolano zbiegając ze szczytu czy obtłuc sobie tyłek na zmrożonej kałuży.

Jednak idąc od początku mojego życia należy wspomnieć, że moja przygoda z górami zaczęła się jeszcze w czasie życia płodowego 😉. Moi rodzice wędrowali sobie w Gorcach, z tego co mi wiadomo w tym czasie odwiedziłam m.in. Maciejową i Stare Wierchy.

Pierwsze lata życia upłynęły mi na wyjazdach z chrzestną do Zakopanego, spędzaniem czasu w Kuźnicach pod kolejką czy zwiedzaniem pierwszych, prostych dolin. Nie wiele, żeby nie powiedzieć, że nic z tego okresu nie pamiętam. Jedynie dzięki zachowanym w rodzinnym albumie zdjęciom wiem gdzie bywałam i co robiłam w tym czasie.

Kolejne lata, tak gdzieś od 4 roku życia zaczęły się wyjazdy do Rabki Zdroju. To tam stawiałam już coraz odważniejsze kroki w Gorcach czy w Beskidzie Wyspowym. To również tam okazało się, że jestem alergikiem. Ale nie jakimś tam zwykłym alergikiem, tylko alergikiem uczulonym na prawie wszystko z wyjątkiem jedzenia. Zaczęło się żmudne, długie leczenie, ale z gór nie zrezygnowałam! Dreptałam, łykałam leki i zdobywałam kolejne szczyty. Spora ilość osób jak słyszy, że zażywałam wziewne sterydy myśli astma. Typowej astmy nigdy nie miałam zdiagnozowanej, ale zdarzały się momenty, gdy mój oddech był płytki i świszczący, gdy po podejściu na Halę Łabowską z Łabowa musiałam brać leki rozkurczające oskrzela. Teraz też nie raz mam wrażenie, że czasem mój oddech odmawia posłuszeństwa na podejściach, ale nie aż tak jak dawniej i po chwilowej regeneracji i wyrównaniu go wędruję dalej bez konieczności łykania żadnych leków. Teraz jak mam dobry dzień to potrafię w 1h 50 min dojść z Palenicy Białczańskiej do Morskiego Oka, czy w 1h 40 min do Murowańca przez Boczań w warunkach zimowych. 😲


 



Mając 9 lat pierwszy raz się połamałam - ot spadłam ze schodów w domu i moja ręka zderzyła się ze ścianą pod kątem prostym i poszedł nadgarstek. W gipsie spędziłam ok. czterech tygodni, potem rehabilitacja i w kolejnym roku już byłam w górach, z których notabene wróciłam z kolejnym gipsem na kolejnej kończynie...

Rok 1997, pojechaliśmy z rodzicami na wakacje w Pieniny, do Szczawnicy. Już po kilku dniach musieliśmy wracać, bo ja, "zdolne", marudzące dziecko wracając z Bryjarki już w Parku w Szczawnicy potknęłam się i usiadłwszy na swojej lewej nodze (podkuliłam ją pod siebie, a prawa została przede mną, coś a`la siad płotkarski) złamałam ją... Poszła piszczel, szczęście w nieszczęściu kość pękła mi tylko w pionie... I kolejny raz cztery tygodnie w gipsie... I kolejny strup na głowie mojej mamy, czemu w przeciągu roku dwa złamania, z czego to drugie w taki mega błahy sposób... Dopiero po latach się okazało, że to sterydy które zażywałam na alergię odwapniły mi kości... Ale wygraliśmy i to starcie! W wakacje po piątej klasie pojechałam na pierwszą w życiu kolonię, oczywiście w góry! Kolejny rok szkolny zleciał jak szalony. Skończyłam podstawówkę i pojechaliśmy z rodzicami na wakacje w Bieszczady. Z nich wróciłam w całości, potem była kolejna kolonia, a po niej już tak kolorowo nie było....




10 sierpnia 2000 roku kolejny raz się połamałam. Tym razem sprawa była trudniejsza. Otwarte złamanie prawego podudzia. Złamanie, jak się później dowiedzieliśmy typowo narciarskie, a ja tylko spadłam z roweru... Ale od początku, moja noga wpadła między rower, a wysoki krawężnik, zrobiłam z niej dźwignie. Po chwili była przy mnie znajoma pielęgniarka, która była świadkiem tego zdarzenia, mówiła, że ot wsiadałam na rower i straciłam równowagę... Za chwilę pojawili się rodzice, tata poszedł do domu zadzwonić po pogotowie, które zabrało mnie z tej ulicy do szpitala, tam trafiłam na chirurgię dziecięcą. Tego wieczoru gdy mnie przywieźli próbowano nastawić mi tą nogę, ale bez skutecznie. Jak do tej pory moje złamania były składane w znieczuleniu miejscowym, tak tutaj zdecydowano się na ogólne. Ok, jednak już następnego dnia rano zapadła decyzja o kolejnym znieczuleniu ogólnym... Podjęto się operacyjnego złożenia tej nogi, że tak będzie lepiej, że złamanie jest tak poważne, iż inaczej się nie da... Na mojej piszczeli znalazła się płytka metalowa i pięć śrub... Wydawało się, że będzie dobrze, ale rana po operacji nie chciała się goić, lekarz (który nota bene do dziś dnia pracuje i zbiera całkiem niezłe opinie od pacjentów) kazał na tą nie gojącą się ranę lać miód spadziowy... Skończyło się to martwicą, kolejną operacją - usuwanie płytki i śrub. Cała historia skończyła się dobrze, ale 11 tygodni byłam w gipsie, ponad pół roku nie chodziłam, a następstwa tego urazu dokuczają mi do dzisiaj. Jednak pomimo tak ciężkiego urazu, następstw, które towarzyszą mi do dnia dzisiejszego, przybrania na wadze, nie poddałam się! I już w maju 2001 roku byłam na Śnieżce i w Skalnym Mieście w Adrszpachu a we wakacje dotarłam na Kasprowy! 




Po tym wypadku sporo przytyłam, ok. 10 kg, przez lata nie mogłam tego zrzucić, ale praktycznie cały czas chociaż raz w roku byłam w górach, różnie mi się chodziło, raz lepiej, raz gorzej. Aż w 2017 roku dojrzałam i zawzięłam się, w sierpniu tego roku rozpoczęłam żmudną walkę o zdrowszą i bardziej sprawną ja. Bo oprócz nadwagi zaczęły dokuczać mi inne schodzenia związane z nadwagą i zażywanymi wcześniej sterydami. Walka była ciężka, i w sumie trwa nadal. Po zrzuceniu ok. 10 kg w  nie cały rok od lipca 2018 zaczęłam regularnie bywać w górach, i to do tego stopnia, że postanowiłam zapisać się na kurs przewodnicki.


 

 








Mam nadzieję, że moja historia będzie motywacją dla tych, co zastanawiają się czy po ciężkich złamaniach da się wrócić w góry. Oczywiście, że się da! Ciężka praca i samozaparcia to podstawa w tego typu sytuacjach.

Komentarze

Popularne posty