Na Przehybę ze Szczawnicy z SKPG w ramach kursu przewodnickiego

Pisałam Wam, że zdecydowałam się na kurs przewodnicki. Podjęłam tą decyzję chcąc poznać uroki Beskidów i oto nadszedł drugi wyjazd kursowy. Dla mnie pierwszy, ponieważ część osób była dwa tygodnie wcześniej w Gorcach.

Przebieg trasy

Tym razem wyjazd odbył się w Beskidzie Sądeckim w Paśmie Radziejowej. Pewnie zastanawiacie się jak wygląda taki wyjazd? Sama byłam tego ciekawa, bardzo się stresowałam, bo dookoła  siebie słyszałam tylko, że ktoś się uczy, że on to czyta, tamto czyta. A ja coś wiedziałam, trochę materiałów zgromadziłam w pliku, który wydrukowałam w piątek po pracy i co ciekawsze nawet do niego nie zaglądnęłam, bo mi już siły i czasu nie starczyło. W sobotni poranek przed wyjazdem z Krakowa do Szczawnicy jeszcze pisałam do rodziców, przyjaciółki i chłopaka, że chyba rezygnuję w tym roku, ponieważ dzień wcześniej nie zdałam egzaminu praktycznego na prawko i kasa, którą mam odłożoną na kurs przeznaczę na dodatkowe jazdy i kolejny egzamin, bo nie chcę znowu ciągnąć od rodziców, ale rodzice mi to wybili z głowy, że pomogą mi. Ale wracając do wyjazdu i jego wyglądu, przebiegu to jest zupełnie inny niż jak się samemu jedzie, ale w sumie mniej więcej tak to sobie wyobrażałam 😁

 
Szczawnicki Plac Dietla, i pierwsze objawy, że kurs przewodnicki przybył

Zaczęliśmy od wspólnego dojazdu do Szczawnicy, choć dniówka zaczynała się dopiero na Placu Dietla w Szczawnicy. Na placu tym o godz 9:55 (takie śmieszne godziny nasze kiero sobie wybiera na start dniówki), po sprawdzeniu obecności przeszliśmy już do ćwiczenia na sobie na wzajem swoich nowych umiejętności. Na początek trzeba było opowiedzieć o planie trasy, długości, przewyższeniu, szlakach jakimi będziemy się poruszać, a także o samej Szczawnicy. Ja jak to mam w zwyczaju gdy nikt się nie odzywa przejęłam inicjatywę i opowiedziałam o trasie na ten dzień. Uff, udało się nie zbłaźnić i pierwszą rzecz mieć już z głowy. Następnie jeszcze kolega dopowiedział historię Szczawnicy i ok. 10:40 ruszyliśmy w kierunku Bryjarki. Wtedy kolejna osoba podjęła się trudu prowadzenia grupy - odpowiednie tempo, nie zgubić nas przy rozwidleniach szlaku i pilnować, aby nie robiły się zbyt duże dziury. Po drodze mieliśmy już pierwszą okazję do ćwiczenia panoramy, kilkoro z nas opowiedziało o tym co widać i znowu ruszyliśmy w górę, na Bryjarkę. 

Idziemy, powoli do góry 
 
Takie widoki i co to tam widać, jak się to nazywa? Ćwiczymy pierwsze panoramki ;)



Na szczycie byliśmy mniej więcej godzinę od wyjścia z Placu Dietla. Na miejscu koleżanka opowiedziała nam o tej górze, która wyróżnia się na tle innych w tym rejonie, ponieważ jest zbudowana ze skał wulkanicznych - andezytów, a nie jak cały Beskid Sądecki z fliszu karpackiego, wspomniane zostało również pochodzenie krzyża znajdującego się na szczycie. Kształtem jest identyczny jak ten na Giewoncie. Swoje powiązanie z Giewontem zawdzięcza firmie, która go wykonała - firma Góreckiego z Krakowa, taki paradoks dwa krzyże, dwa różne pasma górskie, jedna firma.  I znowu panoramka, dzięki halnemu, który cały czas wiał widoki były nieziemskie. Widać było słowackie Tatry Wysokie oraz Tatry Bielskie, Małe Pieniny, Magurę Spiską i Pieniny Spiskie,  a także Gorce.


Słynny krzyż

Widok w kierunku Bereśnika z Bryjarki



I znowu kolejne osoby opowiedziały o panoramie, a kolejna poprowadziła nas w kierunku schroniska pod Bereśnikiem. 

Znalezione obrazy dla zapytania schronisko pod bereśnikiem
Schronisko pod Bereśnikiem,
 źródło: http://www.beskidsadecki.eu/index.php?id=sadecki_schroniska&sk=BacowkaBeresnik

Przy schronisku było omawianie co to jest za schronisko, powiedzieliśmy również o idei  bacówek turystyki kwalifikowanej i postaci Edwarda Moskały. Jednak obecnie schronisko to nie jest zaliczane do bacówek ze względu na swój kształt i położenie. I znowu kolejne osoby ćwiczyły opis panoramy - tym razem sama się zgłosiła, żeby mieć to już z głowy. I tak oto około południa miałam obowiązkowe dwa elementy tego dnia za sobą. W między czasie zdałam granice Beskidu Sądeckiego u jednej z przewodniczek, która sama do mnie podeszła i zapytała czy bym nie chciała czegoś zdać - dzięki za takie dawanie wsparcia i pokazywanie, że jednak nie gryziecie i to wcale nie takie trudne jak się początkowo wydaje. Na tą chwilę został mi do zdania GSB w Paśmie Radziejowej. Chciałam to zdać za jednym zamachem, jednak okazało się, że to nie tak jak ja sobie myślałam, że mówię Krościenko, a potem Dzwonkówkę, tu trzeba dokładnie punkt po punkcie 😊 nic to mam jeszcze trochę czasu, aby się douczyć. Od teraz wpatrując się w mapę i powtarzając szczyty i przełęcze uczyłam się GSB. 

Mieszkaniec Schroniska pod Bereśnikiem, niezmienny od kilku lat :)

I tak wędrując dalej, zmieniając się na prowadzeniu i pamiętając o zasadach, które od początku kursu są nam wytłaczane do głowy ok. 16, przy pięknym zachodzie słońca dotarliśmy do Przełęczy Przysłop. Oprócz kolejnej panoramy Pasma Radziejowej na Przełęczy znajduje się również pomnik upamiętniający walki partyzanckie w tym rejonie. 


Beskidzki zachód Słońca

W czasie II wojny światowej Przysłop był kryjówką partyzantów Armii Krajowej z oddziału „Wilk” dowodzonego przez por. Krystiana Więckowskiego „Zawiszę”. Zatrzymywali się tu także na odpoczynek i nocleg kurierzy z ludźmi przeprowadzanymi przez granicę. Łącznie znalazło gościnę kilkaset osób. W latach 1943–1944 miały tutaj miejsce dramatyczne wydarzenia. 30 października 1943 Niemcy zastrzelili bacę Wojciecha Słowika, który mimo okrutnych tortur nie wydał nazwisk partyzantów. Kolejne wydarzenia to 21.02.1944r. po udanej akcji partyzanckiej rozbrojenia posterunku policji w Ochotnicy Dolnej, Niemcy zorganizowali na Przysłopie obławę. Oddział dowodzony przez „Zawiszę” został zaskoczony przez Niemców około 7 rano w domu Walkowskiego. Zginęło wówczas 5 partyzantów oddziału „Wilk”. 
8 grudnia 1944 Niemcy ponownie zorganizowali obławę. Przebywający w tym czasie na Przysłopie partyzanci radzieccy otwarli do Niemców ogień i uciekli. W odwecie Niemcy spalili żywcem sześcioosobową rodzinę Fijasów z całym zabudowaniem i inwentarzem. Śmierć ponieśli: Andrzej Fijas (lat 76), Anna Fijas (lat 68), Genowefa Fijas (lat 8), Zofia Dychała (lat 3), Helena Dychała (lat 1). Na miejscu domu Fijasów postawiono później drewnianą kaplicę w stylu podhalańskim.
22 grudnia 1944 po nieudanej obławie na partyzantów Niemcy zabili dwóch napotkanych mężczyzn Walentego Klimka i Sebastiana Saratę.
Na pamiątkę tych tragicznych wydarzeń co roku 3 maja odbywa się na Przysłopie Msza Partyzancka. 

Widok na Przysłop i wszystkie trzy grupy w jednym miejscu

Opuszczając Przełęcz Przysłop, kolega, który od tego momentu prowadził naszą grupę ostrzegł nas "przygotujcie się. Przed Wami najgorszy odcinek". I tak wędrując już w kompletnych ciemnościach, oświetlając drogę tylko czołówkami rozpoczęliśmy mozolną wspinaczkę w kierunku celu naszej wędrówki - schroniska na Przehybie. Mieliśmy do pokonania ok. 330 m różnicy wysokości na odcinku 4 km. Po drodze minęliśmy dwa szczyty z GSB - Kubę i Rokitę, osiągając kulminacyjny punkt tego dnia Szcawnickie Skałki - 1163 m n.p.m.. Etap ten dał nam się w kość, mniej więcej w połowie podejścia zrobiliśmy mały postój, aby złapać oddech i ponownie nasze kiero podpytywało się nas jakie tematy można poruszać na takich postojach, w takich okolicznościach przyrody - ciemno, las i za ciepło nie jest. Padały różne propozycje - o wierzeniach, o mieszkańcach lasu. W czasie tego etapu zdałam przebieg GSB w Paśmie Radziejowej, u samego prezesa SKPG 😁 I jak zwykle padły moje ulubione słowa "spróbuję" 😄

   
Tak wygląda wieża przekaźnikowa i schronisko w listopadową noc - godz. ok. 19 😊


Gdy dotarliśmy do początku asfaltu - drogi wiodącej z Gabonia na Przehybę - poczułam się szczęśliwa. Udało się bezpiecznie dotrzeć do celu! Trasa, która normalnie zajmuje 5h, nam zajęła 9h, ale tylko dlatego, że co kawałek przystawaliśmy i omawialiśmy to panoramę, to coś ważnego związanego z tym miejscem. Po komendzie koniec dniówki nadeszła upragniona chwila - kwaterunek w pokoju (należałam do szczęściarzy, którzy dostali łóżko). Wieczór upłynął nam na wspólnej kolacji w schroniskowej jadalni - żurek albo pomidorowa, a niektórzy brali naleśniki lub pierogi. Po niej kilka ogłoszeń parafialnych od kierownictwa i czas wolny na integrację. Siedziałam z ludźmi gdzieś do 23. Wtedy zrozumiałam dlaczego niektórzy mieli takie duże plecaki - wódka, piwo... A w moim ledwo zmieściły się rzeczy niezbędne... Wieczór był bardzo miły fajnie się gadało, nawiązały się pierwsze nieśmiałe znajomości, z których zapamiętałam tylko Martę. Po 23 wróciłam do pokoju, gdzie moi współlokatorzy już spali. W pokoju było zdecydowanie chłodniej niż na korytarzu i w innych schroniskowych pokojach. Zakopałam się w śpiwór, nakryłam kocem i zasnęłam. 

Tak minął pierwszy dzień wyjazdu kursowego, o drugim dniu w kolejnym wpisie 😉

Komentarze

Popularne posty