Zimy oswajania ciąg dalszy - Murowaniec

Kolejny wyjazd z cyklu planowany z dużym wyprzedzeniem, ale nie do końca pewny. Po styczniowej przerwie w bytowaniu w górach (obrałam kierunek Panama na ŚDM) wróciłam w nie! Powrót z kopyta, bo trasa nie byle jaka! Otóż miejscówka znana mi doskonale z warunków letnich, ale z zimy nigdy!



16.02.2019 wraz z 5 znajomych, w tym z Magdą, wybraliśmy się w Tatry z zamiarem wdrapania się nad Czarny Staw Gąsienicowy i Halę Gąsienicową. Początkowo chciałam iść od Brzezin, bo nie mam raków, raczków ani nakładek antypoślizgowych. Jednak stanęło na tym, że idziemy przez Boczań. Zaopatrzyłam się w nakładki antypoślizgowe, nie wiem czy to bardziej był spokój psychiczny, czy faktycznie one działają.




Trasę znałam z wersji letniej i to głównie z zejścia, bo do wychodzenia zazwyczaj wybierałam trasę przez Dolinę Jaworzynki. Teraz nie było innego wyjścia i poszliśmy przez Boczań. Pierwszy odcinek do odejścia szlaku na Nosalową Przełęcz był najgorszy - ostro pod górkę po lekko oblodzonej ścieżce. W tym momencie zaczęłam błogosławić zakupione chwilę wcześniej nakładki antypoślizgowe. 


                              
  



Idąc dalej było już tylko lepiej, śnieg był mocno zmrożony i dobrze ubity, a pogoda wręcz wymarzona.  Jedynie pora dnia nie nastrajała optymizmem - wystartowaliśmy z Kuźnic o 12 w południe, to nawet później niż do Morskiego Oka dzień po przejściu fragmentu grani Tatr Zachodnich ... Przy założeniu, że trasa na górę zajmuje 2h byłam zmartwiona, może trochę rozczarowana, że jednak do Czarnego Stawu Gąsienicowego nie uda się dojść, aby obrócić tam i z powrotem za dnia. Jednak nasze tempo okazało się nadzwyczaj dobre - w 1h 40 min, z krótkim postojem w tym czasie i robieniem zdjęć dotarliśmy na Halę Gąsienicową pod schronisko. Ludzi było jak mrówek, ale i tak było sympatycznie. Widoki i słoneczko wynagrodziło nie pełne osiągnięcie celu.






Słynne okienko widokowe na Kalatówki i Giewont.

Tego sobotniego południa było tak ciepło, że szłam w samej bluzie i odpinałam nogawki od spodni robiąc z nich krótkie (pod spodem miałam rajstopy termiczne).  Choć zabrałam ze sobą grube rękawice narciarskie, grubą czapkę i komin włóczkowy - wszystko po drodze zdejmowałam, bo wysiłek plus słońce zrobiły swoje.




Wychodząc na Przełęcz Między Kopami pokazał nam się piękny widok na Babią Górę (za naszymi plecami), na Giewont po prawej stronie i Dolinę Jaworzynki patrząc w dół po prawej z samej przełęczy. I o dziwo nie było wiatru na Przełęczy. Poszła standardowa sesja zdjęciowa pod wskazidrogą, żeby zobaczyć jak wygląda sprawa śniegu.

 Tak to miejsce wygląda we wakacje - zdjęcie z 2013 roku - i w zimie :)


Dalej wchodząc już na Halę Gąsienicową szło się coraz lepiej, śnieg doskonale ubity, ścieżka wydreptana. A na drodze powbijane tyczki wyznaczające drogę do schroniska. 





Im bliżej schroniska i Hali na mojej twarzy rozciągał się coraz większy banan. Góry plus zmęczenie, plus pogoda zrobiły swoje i wydzieliła się cała masa endorfin. Byłam mega szczęśliwa, że jednak się udało! Pierwszy raz dotarłam tam zimą i jestem z tego niesamowicie szczęśliwa i zadowolona.



                         
              Taki obrazek zastany pod schroniskiem na Hali Gąsienicowej ;) rowery i narty




 Pod samym schroniskiem spędziliśmy ok. 1h, do środka do schroniska weszłam tylko po pieczątki do GOT. Gdy reszta naszej ekipy zażywała kąpieli słonecznej pod schroniskiem my z Magdą poszłyśmy na krótki spacer w kierunku szlaku na Kasprowego - jednak tam już zaczęło mocno wiać. Do Czarnego Stawu Gąsienicowego nie udało się nam dotrzeć - za późno dotarliśmy do Zakopanego. 5h zajął nam dojazd z Krakowa.... Mam nadzieję, że jeszcze uda mi się dotrzeć na Halę i nad Staw w warunkach zimowych.

             

                                                    



Ekipa w komplecie :)

Trasa na dół zajęła nam godzinę. Podczas niej doszło do ciekawego spotkania. Nasi panowie postanowili wracać Doliną Jaworzynki, a my z Magdą wracałyśmy tak jak przyszłyśmy. A na Przełęczy spotkałyśmy dwóch mężczyzn, z którymi Magda chwilę pogadała i potem ruszyliśmy w dół. Niby osobno, a jednak razem. Jeden z nich oglądał się na nas jak schodzimy i zagadywał. Dodało nam to takiej pewności i poczucia bezpieczeństwa, bo po południowym podejściu obawiałyśmy się odcinka od odejścia szlaku na Nosalową Przełęcz do Kuźnic. Ale nasze obawy okazały się bezpodstawne - lód zamienił się w miękki, wilgotny śnieg, a wędrowanie za profesjonalnie przygotowanymi turystami ułatwiło nam to zejście. Wieczorem zorientowałyśmy się, że nie podziękowałyśmy naszym cichym towarzyszom na szlaku. Było nam z tym jakoś tak dziwnie i zaczęłyśmy poszukiwania, na drugi dzień udało się ich znaleźć i podziękować za pomocą FB, choć my w pierwszej chwili wzięłyśmy ich za kogoś zupełnie innego niż są w rzeczywistości ;).


Ostatnie spojrzenie na Giewont





Komentarze

Popularne posty