Droga Polskie Camino - dzień VIII (ostatni)
Ostatni oficjalny dzień Drogi rozpoczęłam z poślizgiem 🙈. Miałam wstać o 4:00, tak aby o 5:00 wyruszyć. Wstałam o 4:30 i w związku z tym wyruszyłam o 5:40, miałam 6h 20 min, żeby dotrzeć na Wiktorowki, a mapa nieubłaganie pokazywała 7h 30 min… zdążę czy nie zdążę? Pierwszy odcinek, do wejścia w grzbiet z Antałówką i Bachledzkim Wierchem pokonałam bardzo sprawnie, warunki: cicho, pusto, lekko chłodno sprzyjały szybkiemu marszowi. Gdy zaczęłam się wspinać, zaczęła się magia wschodu słońca za grzbietem znajdującym się nad Małym Cichym😍. Było tak cudnie, że co chwilę robiłam jakieś zdjęcia. Jedyni ludzie, jakich spotkałam, to para biegaczy, którzy na chwilę przystanęli przy kapliczce, a następnie w rejonie Bachledzkiego jakiś mężczyzna, który również podziwiał wschód słońca. Im bliżej Kuźnic byłam, tym więcej osób mijałam, nawet w Kuźnicach spotkałam dziewczynę, którą poznałam rok temu na wycieczce i utrzymujemy bardzo luźny kontakt. W zasadzie to ona mnie zaczepiła, bo ja, będąc tak skupiona na celu, nawet jej nie zauważyłam 🙈. Z biletem online wkroczyłam na teren TPN, podejście na Nosalową Przełęcz, a dalej odbicie w kierunku Polany Olczyskiej — cisza i spokój, piękny słoneczny poranek… Czego chcieć więcej?
Dokładnie o 9:03 zameldowałam się na Polanie Kopieniec, dalej pusto — pojedyncze osoby majaczyły w rejonie szczytu Kopieńca, słońce pięknie grzało, ale spojrzenie na mapę zweryfikowało mój plan spokojnego przejścia przez polanę i sesji fotograficznej znajdujących się tam szałasów pasterskich. Zostało mi do celu 3h 30 min, a Msza św. jest o 12… Kopieniec zostawiłam po swojej lewej stronie i przez Polanę ruszyłam dalej w kierunku Psiej Trawki i Równi Waksmundzkiej. Niemiłosiernie mi się dłużyło przejście z Polany do odbicia czerwonego szlaku na Psią Trawkę… Nie zdawałam sobie sprawy, że ten odcinek jest tak długi! Albo raczej moje zmęczenie się już tak nasilało, że wszystko sprawiało wrażenie dłuższego…
Gdy udało mi się odbić na czerwony szlak, to znowu miałam milion myśli na sekundę, a pod nogami drobne kamyczki i znowu grawitacja o sobie przypomniała… Wykręciłam kostkę, tym razem prawą, ale na szczęście nic się nie stało… Nie poddam się! Dojdę! O 10:35 zameldowałam się na Równi Waksmundzkiej. Wiedziałam, że już zaraz będę odbijać w lewo na Gęsią Szyję, jednak nadal brakowało mi 30 min, żeby zdążyć… Jestem już tak blisko, a tak daleko. Nie wiem, kiedy i w jakim tempie weszłam na tę Gęsią Szyję, gdzie wykonane zdjęcie pokazuje godzinę 11:01 - zdążę! Jeszcze tylko milion schodów w dół do Rusinowej Polany i „będę w domu”. Stop! Spokojnie, bo jeszcze mi tu kontuzji na koniec brakuje. Z poczuciem, że zdążę, zaczęłam schodzić — bardzo dużo osób podchodziło dopiero do góry i co rusz pytali „daleko jeszcze?” a na widok mojego plecaka były pytania i odpowiedzi, a czas nieubłaganie się kurczył.
Komentarze
Prześlij komentarz