Zimowa wyprawa grzbietem Małych Pienin
To był kolejny wypad z ekipą kursową. Kolejny raz Pieniny (jakbym dawno w nich nie była :D). Tym razem przeszliśmy fragment grzbietu Małych Pienin z Szafranówki do schroniska pod Durbaszką.
Pieniny to pasmo górskie w łuku Karpat, położone w południowej Polsce i północnej Słowacji, będące najwyższą częścią długiego, porozdzielanego pasa skałek wapiennych (Pieniński Pas Skałkowy). Dzielą się na Właściwe, Czorsztyńskie, Spiskie oraz Małe.
Widok spod szczytu Palenicy w kierunku północnym |
Sama wycieczka wydawała się miła lekka i przyjemna. Jednak znowu poszło coś nie tak i tym razem znowu późno wystartowaliśmy na szlak... Na Żurawnicę o 11:30, a tu o 12…
Ale do rzeczy o 12 odbiliśmy się od kasy wyciągu na Palenicę, gdzie kasjer powiedział, że tylko narciarze mogą jeździć <wzruszenie rąk>. No nic ruszyliśmy w górę żółtym szlakiem, na Palenicę. Po drodze spotkaliśmy lokalnego Janosika, który opowiedział nam kilka ciekawostek związanych z Pieninami i koniecznie musiał sobie z nami zrobić zdjęcie. Szczerze, koleś był owszem lokalsem, ale takim w typie lekkiego menela ;) gdy już na dobre wkroczyliśmy w las prowadzący wzdłuż nartostrady na Palenicę zaczęło się ostre podejście i drzewa oblepione śniegiem, że miało się skojarzenia ze świata Narni.
Na szczyt Szafranówki wdrapaliśmy się w całkiem niezłych formach. Tam na chwilę wyjrzało słońce i próbowaliśmy się w panoramkach. Z Szafranówki próbując znaleźć właściwy przebieg szlaku ruszyliśmy w kierunku Durbaszki. Początkowo ja prowadziłam przecierając szlak. Jednak z każdym metrem miałam w sobie poczucie, że opadam z sił. Duży mróz jednak dawał w kość, ale my mieliśmy odpowiedni wspomagacz od Krzysia :D po drodze były kolejne zjazdy na mapie i nie tylko, były śmiechy i był piękny widok na Pasmo Radziejowej. Tuż przed ostatnim podejściem czułam się już mega źle, ale jeszcze trzymałam fason. Zrobiliśmy sobie krótki postój na wysokości odbicia ścieżki na Wysoki Wierch. Zrobili tam ładną ławę i stolik. Teraz to już naprawdę mi się fatalnie szło. Ledwo obeszłam trawers Wysokiego Wierchu, a dojście do schroniska pod Durbaszką to była katorga. Dopadł mnie skurcz oskrzeli, poczucie braku kondycji. Na ostatnim odcinku do schroniska pod Durbaszką zostałam “rozbrojona” - Krzysiu zabrał mój plecak, a Ania aparat. Tak doszliśmy do schroniska. Środek pandemii, a nam się udało nie dość, że zagrzać w środku, to jeszcze zjeść w dogodnych warunkach <3. Moje oskrzela znowu były wykończone jak wieczorem 1.01 - mokry poczucie wilgoci w oskrzelach i głęboki mokry kaszel . Tym razem szybko im ulżyłam sterydami wziewnymi. I po 15 min było już wszystko ok. Plan na zejście był nieco inny. Krzysiu zakładał powrót w rejon Wysokiego Wierchu i zejście żółtym szlakiem do Szczawnicy, jednak nie miałam na to siły. Zaproponowałam inne rozwiązanie, wiedziałam, że mam koleżankę mieszkającą w Jaworkach, więc napisałam do Marty i tym sposobem mieliśmy transport do Szczawnicy z Jaworek, z drogi dojazdowej do schroniska.
W kierunku Jarmuta |
Ostatnie podrygi dnia i początek mojego końca |
Ze schroniska schodziliśmy już po ciemku z czołówkami, a przy okazji zjeżdżaliśmy na tyłku na mapach. Ani mapa się w ten sposób rozwaliła. Dzień choć z przygodami należał do bardzo udanych.
Ekipo dzięki za towarzystwo, wytrwanie i "rozbrojenie" tuż przed schroniskiem.
Dzień się skończył dobrze, ale mam poczucie, że nie był moim idealnym...
Komentarze
Prześlij komentarz